Między moimi złymi własnościami, których jest wiele, zaskakująco nie ma skłonności do nienawiści. Dlatego i ja rozważam nienawiść tylko jako jej niezbyt rozumiejący, ale za to bardzo zaniepokojony obserwator. Kiedy zastanawiam się nad ludźmi, którzy mnie osobiście nienawidzili lub nienawidzą, uświadamiam sobie, że mają wspólne niektóre własności, które połączone i przeanalizowane razem – dają pewien, zapewne jedynie ogólny, wykład przyczyn ich nienawiści.
Przede wszystkim nie są to nigdy ludzie stłumieni, puści, pasywni, obojętni, apatyczni. Ich nienawiść wydaje mi się zawsze przejawem jakiejś wielkiej i w istocie niezaspakajalnej tęsknoty, trwale niespełnionego i nigdy niespełnialnego chcenia, rozpaczliwej ambicji. Jest to zatem wewnętrzna wielkość przeniknięta aktywnością, która swojego nosiciela wciąż na nowo ku czemuś pcha i dokądś go wlecze, i która go zarazem przerasta. Zdecydowanie nie uważam więc nienawiści tylko za brak miłości czy człowieczeństwa, zwykłą pustkę ludzkiej duszy. Przeciwnie: z miłością ma wiele wspólnego, przede wszystkim właśnie ten pierwiastek samotranscendujący, to napięcie ku drugiemu, uzależnienie od niego, ba nawet wprost delegowanie części własnej tożsamości na drugiego. Tak jak kochający tęskni za kochanym i nie może się bez niego obejść, tak i nienawidzący tęskni za nienawidzonym. I tak jak miłość nienawiść jest ostatecznie wyrazem tęsknoty za absolutem, jakkolwiek wyrazem ukierunkowanym tragicznie.
Ludzie nienawidzący, przynajmniej ci, których poznałem, są ludźmi z trwałym, niewykorzenialnym i oczywiście głęboko niezgodnym z rzeczywistym stanem rzeczy poczuciem skrzywdzenia. Ludzie ci zdają się chcieć być bezbrzeżnie szanowani, respektowani i kochani i zarazem zdają się nieustannie ścieśniani bolesnym przekonaniem, że inni są im niewdzięczni i [że są] niewybaczalnie wobec nich niesprawiedliwi, ponieważ nie tylko ich nie szanują i nie przemawiają do nich tak, jak powinni, ale nawet – przynajmniej tak im się wydaje – nie zauważają ich.
W podświadomości nienawidzących drzemie perwersyjne poczucie, że są oni jedynymi rzeczywistymi posiadaczami całej prawdy, i dlatego jakimiś nadludźmi czy wprost bogami, i że z tego tytułu zasługują na całkowite uznanie świata, ba nawet jego zupełne podporządkowanie się [im] i lojalność, jeśli nie wprost ślepe posłuszeństwo. Chcą być centrum świata i są permanentnie sfrustrowani i podrażnieni tym, że świat nie przyjmuje ich i nie uznaje jako swojego centrum, że ich nawet nie zauważa, ba że się z nich może i wyśmiewa.
Są jak rozkapryszone czy źle wychowane dzieci, które sobie myślą, że ich matka jest na świecie tylko po to, żeby je czynnie uwielbiała, i którzy mają jej za złe, że czasem robi co innego, na przykład zajmuje się rodzeństwem, mężem, książką lub jakąś pracą. Wszystko to odczuwają jako krzywdę, zranienie, atak na siebie, podanie w wątpliwość ich własnej wartości. Wewnętrzny ładunek, który mógłby być miłością, przeradza się w nienawiść skierowaną przeciw domniemanemu źródłu obrazy.
W nienawiści – podobnie jak w nieszczęśliwej miłości – jest rzeczywiście obecny pewien rodzaj rozpaczliwego transcendentalizmu: ludzie nienawidzący chcą dosięgnąć niedosięgalnego i nieustannie użerają się z niemożliwością dosięgnięcia go, której przyczynę upatrują w haniebnym świecie, który im w tym przeszkadza. Nienawiść jest diabelską własnością upadłego anioła: jest to stan duszy, która chce być Bogiem, ba nawet myśli, że nim jest, i wciąż jest dręczona oznakami, że nim nie jest i być nie może. Jest to własność tworu, który bezwzględnie tęskni za bóstwem i użera się z poczuciem, że droga do boskiego tronu, na którym właściwie miałby siedzieć on, jest dlań blokowana przez niesprawiedliwy świat, który „spiknął się” przeciw niemu.
Przyczyny swojego metafizycznego braku sukcesu człowiek nienawidzący nigdy nie jest zdolny dostrzec w sobie samym i w swoim samozaprzeczeniu. Za wszystko odpowiada w jego oczach otaczający go świat. Tyle, że jest to winowajca zbyt abstrakcyjny, niepewny, nieuchwytny. Musi zostać uosobiony, bowiem nienawiść – jako bezwzględnie konkretne wysilenie duszy – potrzebuje równie konkretnej ofiary. I tak człowiek nienawidzący znajduje sobie konkretnego winowajcę. Jest to oczywiście winowajca zastępczy, w istocie przypadkowy, i dlatego też łatwo wymienny. Zauważyłem, że dla nienawidzącego jego nienawiść jest ważniejsza niż jej obiekt, i że obiekty nienawiści jest on zdolny zmieniać bardzo szybko, przy czym nic nie zmienia się w jego relacji do nich (wykład wygłoszony w Oslo na konferencji o nienawiści, 28 sierpnia 1990).