Filozofowie stają się – przy tym zresztą ich znana słabość do tombakowej jurysprudencji jest tylko cichą zemstą wypędzonej z filozofii matematyki właśnie za jej wypędzenie: tam, gdzie ona znika z filozofii wytwarza się owa próżnia, w którą potem wnika to, co filozofowie, i tylko filozofowie uważają za logikę prawną – filozofowie stają się więc fetyszystami samozarządzania fundamentalnymi statystykami, członkami rad założycielskich i operowych, turystami naukowymi, sportowcami wyczynowymi interdyscyplinarności, wytwórcami planów, statutów i ustaw, szarymi eminencjami totalnej transparencji, tzn. zakulisowymi inspiratorami przejrzystości, wędrownymi pocieszycielami i politykami komunalnymi, bezpośrednimi lub pośrednimi wytwórcami powodzi makulatury eksperckiej, drugorzędnymi lwami salonowymi itp.; osiągają przy tym – w tym byciu ku zawałowi serca i w poszukiwaniu zaburzeń krążenia jako dowodu własnej realności – zawsze to, co Gehlen nazwał ucieczką w przepracowanie: Stękam. więc jestem, i oto jestem pożyteczny (Rozstanie z filozofią pierwszych zasad, Oficyna Naukowa, Warszawa 1994, s. 30-31).
Dogmatyzm przybiera dzisiaj nazwę krytyki i jest, jak powiedziałem – dzięki ucieczce od posiadania sumienia w bycie sumieniem – stanowiskiem absolutnej, totalnej kompetencji filozofii. Freudowska teoria ekonomii Superego, wydaje się wskazywać na ten dość nieprzyjemny splot, że ktoś, kto staje się sumieniem, może sobie w ten sposób oszczędzić kłopotu posiadania sumienia: nie musi to dokładnie tak przebiegać, wyjaśnia jednak, dlaczego krytyka często może się stać atrakcyjna nie dla samej krytyki, ale właśnie jako odciążenie uzyskane poprzez unikanie. Dlatego też w domu krytyki nie należy mówić o uwalnianiu od odpowiedzialności: nazbyt się to zbliża do sedna sprawy. Krytyka podejrzewa wszystko, wszystko oskarża i nad wszystkim sprawuje sąd. Jest ona zatem krokiem dokonywanym w obrębie pewnej tradycji: najpierw bowiem – w religii – Bóg sprawował sąd nad ludźmi: potem – w teodycei – ludzie sprawowali sąd nad Bogiem: a potem, jeszcze później – w krytyce – ludzie nad samymi sobą. Sąd krytyki jest więc samosądem, i to jest męczące: dlatego krytyka wybiera takie wyjście, które pozwala nie być oskarżonym, ale oskarżycielem: odciąża siebie, gdy sprawuje sąd, aby nie być osądzaną; krytyka bierze urlop od Superego dzięki temu, że sama staje się owym Superego, które mają tylko inni i które samo nie ma Superego (Rozstanie z filozofią pierwszych zasad, Oficyna Naukowa, Warszawa 1994, s. 32-33).
Filozof nie jest ekspertem, ale kaskaderem eksperta. Jego dublerem w sytuacjach niebezpiecznych (Rozstanie z filozofią pierwszych zasad, Oficyna Naukowa, Warszawa 1994, s. 39).