Czytamy w Woli mocy Fryderyka Nietzschego:
„Sam dekadentyzm nie jest niczym, co należałoby zwalczać: jest on absolutnie koniecznym i każdej epoce, każdemu narodowi właściwym (…). Odpadanie, rozpadania się (…) nie są niczym, co by samo przez się należało potępić: są one koniecznym następstwem życia, wzrostu życia. Pojawienie się dekadentyzmu jest tak konieczna, jak jakiekolwiek znoszenie się kroczenie naprzód życia: nie leży to w naszej mocy, usunąć go. Rozum chce odwrotnie, żeby jemu stało się zadość”, tłum. S. Frycz, K. Drzewiecki, s. 56. 53.
Jak zdrowie tak i choroba, są naturalnymi zjawiskami w życiu organizmu. Zwalczać trzeba rozprzestrzenianie się choroby, ale nie sam naturalny fakt jej obecności. Dekadentyzm jest chorobą, osłabieniem żywotności życia, i jako taki jest naturalnym stanem, podobnie jak zdrowie. Istotnym symptomem dekadentyzmu jest wyczerpanie. Niechęć życia, wynikła ze zmęczenia życiem, niemocy, impotencji. Ten stan wszechstronnego wycieńczenia i osłabienia generuje środki zaradcze w postaci racjonalizacji. To jest chrześcijańska pochwała słabości, ubóstwa, pokory, choroby, nieudolności. Altruistyczna moralność, „która prawi wciąż o współczuciu”. Współczucie, którego źródłem jest nadpobudliwość, przeczulenie.
Wniosek z tego może ktoś uznać za paradoksalny: Nietzscheańska krytyka resentymentu, dekadenckiego nihilizmu nie oznacza jego przekonania, że są to zjawiska, z których można i należy definitywnie się wyzwolić. Pozostaje Nietzsche na pozycji fundamentalnego opisu, a nie etycznych wskazań. Krytyka chrześcijaństwa zapisana w pismach Nietzschego jest najpierw konstatacją stanów koniecznych, skoro, upadek, rozkład, gnicie jest warunkiem wzrostu. Sprzeciw wywołuje dopiero chęć zatrucia dekadentyzmem całego organizmu, a ku temu prze chrześcijaństwo, w swojej jednostronności. Dekadentyzm chrześcijaństwa, jako choroba, jest zjawiskiem naturalnym, co nie znaczy, że ma być kłamliwie gloryfikowany, fałszywie nazywany zdrowiem, wiecznym życiem, drogą do zbawienia.
Ciekawe światło rzuca na kwestię choroby i zdrowia inny fragment tekstu:
„Zdrowie i choroba nie są czymś istotnie różnym, jak to starzy medycy i dziś jeszcze niektórzy praktycy mniemają. Nie należy robić z tego oddzielnych zasad lub istot, które walczą z sobą o żyjący organizm i robią sobie z niego plac boju. To są bzdury i niedorzeczna gadanina, na nic już nieprzydatne. W rzeczy samej między tymi dwoma rodzajami istnienia zachodzą tylko róznice stopnia: przesada, dysproporcja, dysharmonia normalnych fenomenów stanowią stan chorobliwy”, s. 55.
Zdrowie fizyczne jest tu oczywiście figurą zdrowia duchowego, życiowego (trudno o właściwe słowo, gdy chodzi o całokształt ludzkiej żywotności, która zarazem jest wolitywna, intelektualna, jak i emocjonalno-biologiczna). Nietzsche staje przeciwko dualizmowi, przeciw istnieniu jakieś zasady dobra (zdrowia) i choroby (zła). Właśnie ten dualizm jest wielką trucizną chrześcijaństwa. Głosi on irracjonalne „albo albo”: albo pełne zdrowie (łaska uświęcająca), albo pełna choroba (stan grzechu) – tertium non datur. Do dziś populiści wszystkich krajów grają w dualistyczną grę: my dobrzy, oni źli, tutaj my, tamci tam, gdzie stało ZOMO. Chrześcijaństwu zawdzięczamy tę właściwość naszej cywilizacji, aż do szaleństwa totalitaryzmów.
Tymczasem balans między zdrowiem a chorobą to kwestia miary, proporcji, a nie odrębności wykluczających się zasad. Wyczerpanie, zmęczenie życiem contra siła i radość życia, mierzymy jako narastającą zmianę, różnicę ilościową, a nie rozłączną alternatywę dwóch principiów: dobra i zła.
Na koniec jeszcze jeden cytat: „Dziedziczna słabość jako dominujące uczucie: przyczyna najwyższych wartości”, s. 56.