Kto, kiedy i dlaczego jest kanalią

/, historia, religia, Moim zdaniem/Kto, kiedy i dlaczego jest kanalią

Kto, kiedy i dlaczego jest kanalią

– polemika z polemiką Woleńskiego i Hartmana w sprawie Heidegger-Habermas

W Gazecie Wyborczej w sobotę 4 kwietnia 2020 pojawiła się moja recenzja (tutaj) książki Teksty filozoficzno-politologiczne Jürgena Habermasa wydanej przez Agorę (2019). W tym samym numerze opublikowana została polemika Jana Woleńskiego (tutaj). Na mojej stronie na Facebooku pojawił się kilka dni później komentarz Jana Hartmana (tutaj).

Dziękuję im za poczynione uwagi.

Nadszedł czas, by się do nich odnieść. Pierwsza myśl zasadnicza: intencją mojego tekstu było, jeśli już, to: porozmawiajmy sobie tym razem wyjątkowo o tym, co da się powiedzieć o grzeszkach i intelektualnych niedoskonałościach Habermasa. A więc – sugerowałam przekierowanie uwagi. Z reakcji jednak wnoszę, że staramy się trzymać się starych kolein i sprawdzonych tematów, które ex opere operato działają, a to są mianowicie grzeszki i ułomności Heideggera. Jako człowiek czerpiący radość z cudzych niedoskonałości nie odbieram ich Heideggerowi (redaktor Wyborczej niestety wyciął z mojego tekstu sformułowanie, które to podkreśla), apeluję jednak, by nie ograniczać się do jednego tylko obiektu, to zbyt okrutna asceza.

Wezwanie na świadka Sloterdijka, rzeczywiście, jak pisał Woleński, retoryczne (choć to raczej niechcący pochwała, naganą byłoby powiedzieć: erystyczne), miało intencję klarowną – spójrz człowieku: złodziej krzyczy łapać złodzieja. Użycie argumentów Sloterdijka wydaje mi się na miejscu (wbrew Woleńskiemu) – świadome pominięcie tej kwestii byłoby nierzetelnością. Brak Sloterdijka w omawianej książce Habermasa nie wystarcza za argument (zwłaszcza, gdy zgodzimy się, iż niska jakość tego wyboru jest godnym pożałowania faktem). Spójny wywód Sloterdijka opisuje kulisy, kuchnię zabiegów bycia opiniotwórczym filozofem w Niemczech, które to zabiegi są rodzajem miękkiej cenzury, owym przybranym w piórka cnoty jakobinizmem. Relata refero – nie sądzę jednak, że tekst Sloterdijka to konfabulacja. Ale jeśli ważymy tematy ważne i drobiazgi, to nie można uniknąć tematu rzekomego jakobinizmu Habermasa powołując się na wzgląd formalny. Przytoczona wypowiedź Sloterdijka pretenduje do bycia kluczem interpretacyjnym całości życia i dzieła Habermasa. Trzeba go podważyć, jeśli chce się bronić Habermasa, nie wystarczy powiedzieć, że Habermas lepszym niż Sloterdijk filozofem był, jest i będzie in secula seculorum. Ryzykowne jest wygłaszanie tezy, którą trudno w chwili obecnej przekonująco uzasadnić. Kwestię znaczenia myśliciela rozstrzygają bowiem zwyczajnie przyszłe pokolenia – odnosząc się za kilkadziesiąt, kilkaset lat, bardziej do jednego, a o drugim zapominając. Bo czy istnieje inne kryterium? Trzeba by samemu uznać siebie już dziś teraz za filozofa górującego zarówno nad Sloterdijkiem i Habermasem, by z tej pozycji móc autorytatywnie rozstrzygać o wyższości jednego nad drugim. A przecież nie taka była intencja Woleńskiego?

Esej Habermasa o niemieckim idealizmie i niemiecko-żydowskich filozofach wymienia wielu z nich nie rozróżniając, który był akurat Niemcem, który Austriakiem, a który Szwajcarem. Ponownie – relata refero, choć rzeczywiście mógłbym skorygować w tym względzie Habermasa. Nigdy nie dość powtarzać, że także Hitler nie był Niemcem tylko Austriakiem, choć później, mimo że Austriak, stał się niemieckim Führerem.

***

Jeśli Heidegger był kanalią – trudno, nic na to nie poradzę. Jego sprawa, ani mi brat ani swat. Zbyt wiele kanalii chodziło po tej ziemi, bym dał radę na wszystkich się oburzyć. Chciałbym jednak, żeby uznających za cenną jego filozofię nie wkręcano w obronę jego grzeszków. To dwie różne sprawy. Fizyka kwantowa nie traci swej ważności dlatego, że Heisenberg i inni niemieccy fizycy zachowywali się dwuznacznie podczas dyktatury Hitlera. Można być fizykiem kwantowym i nie nosić na sobie odium Heisenbergowego zaangażowania. Można być fanem myśli filozoficznej Heideggera i nie musieć się tłumaczyć za niego z jego antysemityzmu. Wreszcie – kompetencje filozoficzne nie pokrywają się z kompetencjami historyka epoki. To dwa różne zawody i często lepiej jest, jeśli jeden drugiemu nie wchodzi w szkodę. To jednak świat idealny, a taki jak wiadomo bywa tylko z rzadka i troszeczkę.

Teksty Habermasa o Heideggerze powstały przed publikacją Schwarze Heften i listów do brata. Rzetelność Habermasowej krytyki opartej na dostępnym wtedy materiale badam w mojej recenzji. W przeciwnym razie popełnilibyśmy błąd anachronizmu, późniejsze odkrycia uznając za argument za lub przeciw rzetelności wcześniejszych badań. Tego nie uwzględnia komentarz Hartmana, który stwierdza, że na podstawie listów do brata opublikowanych 2016 roku antysemityzm Heideggera jest poza sporem. Podobnie cytowane przez Woleńskiego wspomnienia Ingardena o antysemickich wycieczkach żony Heideggera mówiły raczej o żonie, a żona Heideggera jak wiadomo nie jest Heideggerem. Jak wszyscy wiemy prawdziwość zdania nie zależy od wartości logicznej argumentów na rzecz tego zdania. Antysemityzm Heideggera – to jedna kwestia, a jakość argumentacji na rzecz tezy o antysemityzmie Heideggera to inna rzecz. Można podawać fałszywe argumenty na rzecz prawdziwej tezy.

Nie zapominajmy jednak, że ani w książce Habermasa ani w mojej recenzji nie pojawił się rozbudowany szeroko wątek antysemityzmu Heideggera. Został on wywołany przez Woleńskiego i Hartmana na zasadzie: a czemu nie. Albo: huzia na Józia. Z relacji historyków wynika, że Heidegger nie występował publicznie z antysemityckimi tyradami, zapisy jego antysemickich wycieczek to prywatne notatki i prywatne listy nigdy przez niego nie upublicznione. Co stało na przeszkodzie, żeby Heidegger nie był otwartym antysemitą w latach 30? Oto jest pytanie. To pytanie jednak nie do mnie. Woleński i Hartman też nie poradziliby sobie z rzetelną odpowiedzią. Nie są historykami. A poza tym bywają i takie pytania, na które brak odpowiedzi. No chyba, że coś jeszcze schowane zostało w przepastnych heideggerowskich archiwach.

***

Jeśli Habermas był kanalią, jak sugeruje wypowiedź oburzonego Sloterdijka – tant pis. Napastliwy ton systematycznie powracających wypowiedzi Habermasa przeciwko Heideggerowi można rozpoznać z jego tekstów, a niekoniecznie trzeba siedzieć w głowie Habermasa, co sugeruje Woleński. Ja nie siedzę w jego głowie, ale przeczytałem jego tyrady, tak przesadzone, tak emocjonalne, że pozwoliłem sobie napisać, iż Habermas nienawidził Heideggera nienawiścią czystą i bez skazy (resp. szczerą i namiętną). Retoryczności takiej frazy nie da się ukryć i nie było to moją intencją. Filozoficzna pozycja Heideggera mierziła Habermasa. Taki jest wydźwięk jego artykułów. Także później, w dyskusjach z Derridą Habermas dopytywał nieustannie: dlaczego Heidegger?

A jeśli idzie o samą filozofię Habermasa. Jego teorię komunikacji uznaję za nieciekawą, będącą klasycznym przykładem eklektyzmu, podzielam także wysuwane przeciw niej zarzuty, iż jest to próba idealizacyjna, która abstrahuje od praktyki funkcjonowania mechanizmów społecznych, mechanizmów władzy w historii ludzkości. Prosiłbym jednak, żeby nie kierować się moim wrażeniem, ale samemu zbadać teksty Habermasa, samemu wyrobić sobie zdanie. I może napisać przekonujący tekst, który wykaże co cennego i oryginalnego pominąłem lub nie dostrzegłem u Habermasa.

***

Odnośnie uwag Jana Woleńskiego w kwestii filozoficznej. Aletheia i inne pojęcia w Sein und Zeit są używane w trybie definicji projektujących. Heidegger ustanawia własny język. Regulująco określa nowe znaczenia dla słów już istniejących, niekiedy też tworzy neologizmy. Nowy język (słowa) wymyśla się z reguły, gdy ma się do powiedzenia nowe rzeczy. Nieudolność w tej materii to tzw. bełkot. Istnieje opinia, którą podzielam, że w Sein und Zeit Heidegger nie bełkotał. Co do interpretacji greckich terminów: istnieje długa tradycja czytania źródła (np. Platona) wbrew Platonowi (neoplatonizm późnego antyku, neoplatonizm chrześcijański, Hegel). Późniejsi autorzy podporządkowują sobie myśl prekursora, by wypowiedzieć swoje idee (zob. misreading Harolda Blooma). Heidegger podąża tym tropem. Tekst Arystotelesa czy Platona jest dla niego impulsem, pobudką dla własnej spekulacji. Nie troszczy się on o filologiczną czystość. Jeśli to wiemy, jeśli rozumiemy tę konwencję pracy, wtedy rozumiemy, że nie należy oczekiwać od czegoś, co nie jest badaniem filologiczno-historycznym, żeby było badaniami filologiczno-historycznym.

Heideggerowskie rozumienie pojęcia prawdy to rodzaj definicji regulującej: stare znaczenia przekształca on dla własnych potrzeb. Mierzi go głównie nastawienie adekwacyjne (za dużo w nim operacjonizmu, za mało – powiedzmy – „kontemplacji”), próbuje wpakować słowo „prawda” w inne konteksty, inne sensy, inne użycia i sprawdzić co z tego wynika. Całe to jawienie się, nie jawienie się, skrycie, nie skrytość, odsłonięcie, itp. – jest wyraźnie wpływem fenomenologii. Nie jest jednak tak, że grecka aletheia nie ma w jednym ze swych znaczeń „nie ukryty”, „nie tajony”, co pokazuje słownik Jurewicza w opisie słowa „αληθής”). Poza tym mamy tutaj typowe kojarzenie znaczeń z uwagi na bliskość brzmieniową słów, co jest utrwaloną praktyką hermeneutyczną ((λήθη np. to zapomnienie). Zapewne Woleńskiemu idzie o „a” w słowie aletheia, że nie jest ono alfa-privativum, co sugerował Heidegger. Jednakże trafne wytknięcie filologicznej pomyłki nie musi skutkować obaleniem teorii, fałszywość argumentu filologicznego nie podważa z konieczności filozoficznego badania, raczej sugeruje: poszukaj Pan sobie innego argumentu, bo ten jest słaby.

Ponadto badanie konotacji brzmieniowych to stara tradycja hermeneutyki tekstów religijnych i filozoficznych, podobnie funkcjonują gramatyki historyczne od XIX wieku, doszukując się w rdzeniach słów języków indoeuropejskich podobieństw brzmieniowych – wszystko to są utrwalone w naszej kulturze praktyki. Heidegger nie wyskoczył z tym jak filip z konopi. Bawi się greckimi słowami w poszukiwaniu myślowej inspiracji. Wystarczy o tym pamiętać. Nie wymaga się od kota, żeby był psem, zwłaszcza, że ten kot otwarcie mówi, że jest kotem, a nie psem.

Trudno znaleźć u Heideggera formułę cytowaną przez Jana Woleńskiego: „w głębi bytu zawodzi zwykła logika”. Głębszy poziom bytu, gdzie nie obowiązuje logika to jakiś skrót myślowy i mam wątpliwości czy Heidegger sam się kiedyś w ten sposób wypowiedział. Zazwyczaj bowiem jego sposób mówienia jest wręcz scholastycznie precyzyjny. Mamy u niego różnicę ontologiczną: bycie versus byt – rozumiany jako obecność, teraźniejszość. Zawężone znaczenie słowa być/bycie (Sein) redukowanie wszelkiego być do bytu-obecności (Seiende) jest przedmiotem badań w Sein und Zeit (nie będę tutaj tego relacjonował). Sein – bycie skrywa się, zostało zapomniane w ramach praktyki kulturowej cywilizacji zachodniej. Nasz stosunek do bycia – fantazjuje być może nie bez racji Heidegger, uległ w toku dziejów głębokim przekształceniom, a Heidegger, niczym górnik głębinowy wyrusza w podróż na poszukiwania zapomnianego.

Jako nastrojony liberalnie w sensie klasycznym sądzę, że niech sobie robi Heidegger, co uważa. A jeśli coś ciekawego Heidegger powie, to z zainteresowaniem to odnotuję, przy czym może to być ciekawe dla mnie, a już niekoniecznie dla kogoś innego, choćby Hartmana, Woleńskiego i całej rzeszy naszych wspaniałych filozofów. Habermas, mniej liberalny, takiej zgody Heideggerowi nie daje, zgłasza uwagi nawet w kwestii tego na jakich konferencjach Heidegger występuje (to także wyciął z mojego tekstu gazetowy redaktor). Na tym polega wolna wymiana myśli, że unika się postawy natrętnego sugerowania co należy mówić, czego mówić nie wolno, jak myśleć lepiej, a jak myśleć gorzej. To jest jeden z aspektów moralizatorstwa, przerostu trybu rozkazującego w organizmach rozmaitej maści intelektualistów (tu kłania się Ingardena O dyskusji owocnej słów kilka).

W Liście o humanizmie Heidegger kojarzy nastawienie definicyjne, gramatyczne, logiczne – jako to, co zdominowało ewolucję kultury zachodniej. To jest owa osławiona technicyzacja. Heidegger nie wymyśla tematu – on rozwija intensywnie obecny wątek w literaturze epoki à sa manière (nota bene Adorno i Habermas w Dialektyce oświecenia piszą o przemyśle kulturalnym, co jest wypisz wymalują zbieżne z myślowymi tropami Heideggera).

Uważna lektura Listu pozwala na stwierdzenie (tu Heidegger jest rodzajem fatalisty), że nie mogło stać się inaczej. Dzieje tak się musiały potoczyć, że zapomniano o innym, aniżeli efektywno-techniczno-analityczno-gramatycznym sposobie bycia ludzkiego ducha w świecie. Nie ma u Heideggera nieuznawania (odrzucenia) nowoczesnej nauki (w tym logiki), nie kwestionuje on skuteczności badań przyrodniczych, czy poprawności rachunków logicznych. Idzie o coś innego. O to, że w byciu nowoczesnego człowieka ludzkie bycie jest totalnie kształtowane przez wspomniane tu fenomeny i nic innego nie pozostaje. Heideggera ciągnie, i to jest jego idiosynkrazja (nie ma obowiązku tam za nim biegać), do owego innego zapomnianego sposobu doświadczania świata. Stąd pomysł, że „poetycko mieszka człowiek”, ucieczka w lokalność, widok mostu nad Renem, idea myśliciela i poety (Denker und Dichter), itp. Mogę tu tylko hasłowo przywoływać całe połacie heideggerowskich tropów.

Tu oczywiście, w miejscu owego estetyczno-ekstatyczno-poetycko-klimatyczno-niemiecko-językowego doświadczenia nie ma miejsca na logikę, matematykę, elektrodynamikę, produkcję przemysłową itp. Podobnie późny Rorty pod wpływem Gadamera ogłasza dopełnienie się filozofii analitycznej i jej kres – w literaturze. Heideggerowska krytyka tego kompleksu cywilizacyjnego nie jest (co wynika z jego wyjaśnień) totalnym odrzuceniem, ale raczej próbą odnalezienia dystansu poznawczego, tak by inny sposób ludzkiego bycia w świecie, który on projektował w presokratyków, poetów, także Hegla, dawał się choćby w przebłysku (Lichtung) dojrzeć. Rozumiem, że takie podejście może niektóre charaktery mierzić niemiłosiernie, inne zaś mogą popadać w stupor zachwytu nad głębią myśliciela (na to zwraca uwagę Jan Hartman). No ale to raczej naturalne – rozmaitość recepcji. Hartman pisze, że Heidegger jest przereklamowany: zbyt wielu zbyt często o nim pisze. Ja na to nie mam wpływu, nie mam też wewnętrznej potrzeby dyktowania ludziom co ma im się podobać lub nie podobać. Co mają kochać, a czego nie cierpieć. To znów odprysk liberalnego nastawienia, które sobie przypisuję.

Niska jakość recepcji to uzależnienie od prekursora, niesamodzielność w myśleniu, iurare in verba magistri (mówienie heideggerysty językiem Heideggera zamiast własnym, mówienie kantysty kantowskim slangiem, podobnie tomisty, heglisty, logicysty, itp.). O tym pisze Hartman napomykając bez podawania nazwisk o – ujmijmy to własnymi słowami – sekciarskim nastawieniu rozmaitych kręgów wobec Heideggera-idola.

Ale są też wysokiej próby recepcje myśli heideggerowskiej, choćby w filozofii francuskiej XX wieku.

***

Co trzeba by jeszcze powiedzieć?

Brakuje krytycznej analizy teorii krytycznej w wydaniu Habermasa.

To mogłoby troszeczkę przemeblować nasz filozoficzny światek. Warto burzyć pomniki, bo może coś ostanie się pomimo zapału burzenia.

Czy nie taki sens miała idea dialektike archaicznej Grecji (G. Colli)?

A może, by być bardziej przekonującym, podam argument ex auctoritateParmenides, dialog Platona.

Comments